Przy porządkowaniu starego sekretarzyka, przed jakimiś świętami, odnalazłem głęboko w szufladzie opowiadanie, które napisałem będąc jeszcze na studiach.
Po przeczytaniu stwierdziłem, że do dzisiejszego dnia niewiele straciło ze swej aktualności, choć może tylko tyle, iż przybyło mi 10 lat a drugie tyle kilogramów. Poza tym Pasłęka jak płynęła tak płynie i mieszkają w niej ciągle ogromne, cętkowane pstrągi przez miejscowych nazywane niekiedy – poniemieckimi…
Zanurzcie się w wygodnym fotelu i wsłuchajcie się w historię z mojej studenckiej młodości a być może i wam przypomni się jakaś, która w pewien sposób zmieniła wasze spojrzenie na wędkarstwo i to, co je otacza…
Pasłęka jest rzeką, którą owiewa pewna doza tajemniczości. Gdy zaczynałem studiować Rybactwo Śródlądowe w Olsztynie, była dla mnie jak i pozostała po trzech latach łowienia nadal, tajemnicza. Moje „pstrągowanie” jak wielu innych zaczynało się od strugania woblerów a później odkryłem muszkarstwo…
Kto choć raz, miał możliwość spostrzeżenia zebrania własnej muchy i strzału sznura po zacięciu, ten z pewnością pozostanie wierny tej metodzie. Czerwiec roku 1993 pozostał w mej pamięci jako nowy etap w łowieniu na muchę. Momentem, w którym uwierzyłem, iż w czasie rójki rzeka „pomorska” ożywa. I nawet duże pstrągi wychodzą z głębokich dołów pozostawiając strzeble, głowacze, ukleje i wszystko inne a ruszają na żer do płynących jętek
Wszystko tej wiosny zaczęło się od przyjazdu mojego przyjaciela Kornela, który obecnie mieszka w Słupsku i mimo mnogości rzek w swojej okolicy nad Pasłękę coś go zawsze przyciąga.
Dzień 31 maja nie zapowiadał deszczu. Początkowo świeciło słońce, nic nie wróżyło burzy. Pod wieczór zaczyna się chmurzyć. Kornel zauważa wyjście sporego pstrąga. Zaczyna padać i grzmieć. Podejmujemy decyzję, iż burzę przeczekamy w lesie, ponieważ na łące, z muchówkami, to trochę straszno…
Na szczęście burza przechodzi obok; idziemy nad rzekę. Pstrąg znowu zbiera. Siadam obok, czekam. Wtem słyszę świst 14-stki „Siglonu” i widzę smutny wzrok Kornela, który jakby przepraszał, że nie będzie przedstawienia. Wiąże nową muchę i zakłada grubszą żyłkę. W tym samym czasie metr, może dwa od miejsca urwania ryby pojawia się znowu wyjście. Czyżby był to ten sam potokowiec? Niemożliwe jednak, aby stały dwa w jednej dziurze. Siadani znowu obok Kornela. Wtem, widzę zebranie muchy, pewne zacięcie, napięcie sznura i terkot kołowrotka. Pstrąg słabnie, jednak instynkt każe mu murować w trawy. Jest już tak zmęczony, iż decyduję się na wejście do wody. Pewny chwyt i potwornie gruby potokowiec leży na brzegu.
Mierzymy go, 54 cm i dobrze ponad 1,8 kg. Dopiero w domu podczas sprawiania ryby, zauważamy głęboko tkwiącą w przełyku urwaną muchę.. Pod koniec dnia rzeka ożywa, jednak mimo zauważenia kilku wyjść dobrych pstrągów, łowimy do końca dnia tylko krótkie….. poniżej 35 cm.
Następnego dnia mam egzamin z miernictwa, waham się czy pójść. Jednak pragnienie złowienia ryby jest silniejsze. Decyduję się. Ostatecznie egzamin jeszcze zdam. Jedziemy na ryby. Ustaliliśmy, że pójdziemy razem. Po pewnej chwili Kornel wypatrzył swojego pstrąga, siada na łące na wysokiej burcie i rzuca mu do znudzenia pod drugi brzeg. Ja schodzę w dół. Widzę zebranie, ostrożnie zbliżam się do brzegu. Rzut, zebranie, przyśpieszone bicie serca -jednak to tylko jelec; choć taki 30 cm, nie zdarza się dosyć często.
W pewnym momencie, powyżej mnie, słyszę głośny plusk.
W chwilę później widzę zebranie. Wiem, że to on i to niezły. Rozwijam sznur, rzeka w tym miejscu jest dość szeroko rozlana i płytka. Jednak pod przeciwnym brzegiem znajduje się głębokie podmycie. Rzucam… Jedno przepuszczenie, drugie przepuszczenie i wymarzone branie. Widzę wyprostowany sznur i czuję mocny opór ryby. Mam nadzieję, że 16-stka;;Siglon” wytrzyma. Nadal nie widzę ryby, zaczepił się czy co, jednak to „coś” zaczyna balansować i krążyć po całym rozlewisku. Rozpaczliwie wołam Kornela.
Ryba ciągle muruje po pewnej chwili wreszcie ją widzę, a właściwie to jej czerwone kropki. Widzę, że mucha siedzi głęboko w górnej szczęce, niedaleko nożyczek. Po około 10 min. Holu i trzech próbach podebrania ryby przez Kornela, zamykam oczy. Gdy je otworzyłem, widziałem go w mocnym „kornelowym” uchwycie.
Wielka radość, to moja największa ryba złowiona na suchą muchę..
Objęci w tańcu radości nie zauważamy, kiedy znajdujemy się na ziemi. Jednak to nic! Drżącymi rękoma mierzę pstrąga. Miarka pokazuje 51 cm. Postanawiamy łowić dalej. Jestem zrelaksowany. Łowię kilka krótkich pstrągów. Pod wieczór zaczyna padać, podobnie jak w dniu poprzednim. Być może po deszczu woda się ożywi. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Dokoła widać sporo zebrań. Łowię kilka niewymiarowych i jednego 37-mio cm, pięknie wybarwionego.
Postanawiam kończyć łowienie.
Tego samego dnia mój kolega złowił na innym odcinku pstrąga 50 cm, a Kornel 38.
Pasłęka na łąkach przypomina rzeką nizinną, wolno płynącą, aczkolwiek z głębokimi dołami i podmyciami. Rzekę, nad którą jeżdżę od trzech lat i dopiero w tym roku moje spojrzenie na nią zaczęło się zmieniać. Zacząłem powoli poznawać jej tajemnice. W przyszłym roku kończę studia i wiem, że tak jak Kornel i wielu innych, będę nad nią powracał. Nie tylko ze względu na ryby, ale także, dlatego, żeby wspomnieć miłe chwile z tymi, z którymi na te ryby się jeździło.
I może jest w tym jakaś prawda, jak to powiedział jeden facet z serialu „Gliniarz i
prokurator”:
„W łowieniu ryb, najmniej ważne są same ryby, ważniejsze są wspomnienia”. Tak, więc,
Z niecierpliwością oczekuję następnej wizyty Kornela.
Paweł Korczyk 03.10.1993
I o to cała historia. Od czasów studiów minęło już wiele lat. Do Pasłęki mam ponad 200 km, ale kiedy tylko mogę i nad nią powracam żeby popatrzeć na rzekę w Pelniku. Zajechać do Pityn zobaczyć czy ciągle stoi ta wierzba gdzie zawsze chłodziliśmy się piwem. Sprawdzić pewien zakręt w Gamerkach i prostkę w Kawkowie