Wyprawa, która zmieniła wszystko. Musiała! Zbyt wiele lat staraliśmy się tam dotrzeć i zbyt wiele trudu włożyliśmy by w końcu to nie wyszło. Nic już nie będzie takie jak kiedyś. Jurassic Lake – udało się.
Skąd my to znamy? Pomysł kilku kolesi by zarybić po cichu zapomnianą, wyczyszczoną niemal do zera, wzgardzoną wodę. W polskich warunkach nielegalne i dotyczące właściwie wód po traumie kłusowniczej albo pazerności i braku opamiętania wędkarzy. W Patagonii to co innego. Tam do dziś są wody nieruszone, dziewicze. Nie wiem jak z legalnością ale tak czy inaczej kilku kolesi sprowadziło sobie ze Stanów a dokładnie z Kalifornii (z rzeki McCloud) trochę tęczaków i wpuścili je do tylko sobie znanego jeziora. Wcześniej docierali tam tylko nieistniejący już Indianie Techuelcze, później jeden estancjoner, za nim dwóch kolejnych z rodzinami. Zamieszkali na wulkanicznym pustkowiu. W środku pampy, bez żadnej drogi, tyle że nad lazurową wodą, oddaloną od najbliższej osady prawie sto kilometrów. Ktoś puścił farbę, że cały rok ma stabilnie chłodną wodę, ktoś to sprawdził (docierając konno) i narodził się obłędnie fantastyczny pomysł. Ryby wpuszczono a te okazały się rosnąć jak tęczowe tuczniki. Ba – woda obfituje w takie ilości kiełża i drobnego ślimaczka, że ów tuczniki zostawione same sobie, po dwudziestu latach pływania i adoptowania się osiągnęły fenomenalne rozmiary. Co najważniejsze – świetnie się zaczęły trzeć w jedynym dopływie jeziora, Rio Barancoso.
W 2006 roku ktoś przypomniał sobie o przeprowadzonym zarybieniu a chwilę później słynny, szwedzki Loop rozpoczął tam swój wędkarski projekt pod niewiele mówiącą nazwą „Jurassic Lake”. W 2007 roku złowiono tęczaka 122cm a rok później 130cm! I wszystko by było pięknie tylko, że odkrycie tajemnicy, gdzie też w Argentynie leży owo Jezioro Jurajskie kosztowało prawie 6000$USD! Tajemnica wyszła na jaw ładnych parę lat później. Musiała. Nie da się powstrzymać klientów przed mieleniem ozorem.
LAGO STROBEL.
Niestety, odkrycie nazwy i dokładnej lokalizacji na niewiele się zdało. Do jeziora prowadzi jedna, prywatna droga. Furtki i szlabany z kłódkami i w końcu uzbrojeni estancjonerzy, którzy zbyt wiele zarabiają od Loop’a i drugiej wędkarskiej lodge’y, by dać się przekupić. Bez wydawania „piątaka” (dokładnie 5200$USD) nie było co marzyć by tam zarzucić. Bayan-goł jednak tak łatwo nie odpuszcza. Osobiście, byłem już tak zdesperowany, że chciałem pod osłoną nocy przedymać 40km na skróty od drogi i kryjąc się przez kilka dni w kamieniach, łowić. Łowić luje do upadłego. Na jeziorze obowiązują normalne licencje, które można kupić w okolicznych urzędach, tylko dotarcie jest problemem. Na szczęście skończyło się jedynie na durnym pomyśle. Po drodze i tak zatrzymałyby mnie kaniony. Niemało takich i podobnych pomysłów ciągle biega mi po głowie ale jak dotrzeć na legalu do Strobela już wiemy.
Jak to z nami bywa – naszą argentyńską podróż zaczęliśmy od Chile.
galeria NEW !!!