Dzień szósty
Dzisiaj będziemy spływać. Deszcz ciągle pada. Charakter rzeki wyraźnie się zmienia pojawia się coraz więcej piachu. Rzeka robi się coraz głębsza. Co i rusz wpadają do niej mniejsze dopływy. Znajdujemy z Saszą piękne miejsce woda ma może z cztery metry. Nie bardzo wiem jak łowić na muchę w takich sytuacjach. Montuje spinning. Zakładam małą przeciążoną obrotówkę. Zaczyna się. W krótkim czasie kilka grubych kardynałów opuszcza głębinę….
Płyniemy dalej. W pewnym momencie zauważam na wzniesieniu drewniana chatę. Jak to przecież w okolicy 200 km nie ma żadnych dróg ani ludzi? Sasza tłumaczy mi, że słyszał o tej chacie od ekologów, którzy odwiedzają ta rzekę? Jednak myślał, że mamy do niej jeszcze kilkanaście kilometrów..
Dobijamy do brzegu. Wychodzę na zwiad. Okazuje się, że chaty są trzy i okazała sauna.. Zabudowania są solidnie zrobione. Szyby w oknach. Mają jednak już kilka dobrych lat. Znajdujące się w nich meble, jakieś fotele i kanapy są zbutwiałe od wilgoci. Kto to zrobił? Skąd przywieziono budulec? Na moje pytania szybko znajduję odpowiedz.
Na polanie nieopodal zabudowań zauważam lądowisko dla helikoptera. A więc jakieś 10 lub więcej lat temu. Jakiś dostojny członek biura politycznego zadecydował, iż zbudują tam osadę myśliwską. Nikomu nie przesadzało, że jest to na terenie Parku Narodowego.
Mimo wczesnej pory decydujemy, że zatrzymamy się na nocleg. Pierwszy raz od kilku dni prześpimy się w suchych warunkach. Będzie szansa na wysuszenie rzeczy. Wybieramy dom największy, w którym jest piec. Rozpalamy ogień. W domu jest wszystko. Znajdujemy nawet cukier. Dobrym zwyczajem będzie zastawić też coś przed wyjazdem. Decydujemy, że weźmiemy z pontonu tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Dopływa, Wołodia. W oddali widać Aleksandra z Jurą Rutkowskim. Trzeba dobrze zabezpieczyć pontony, aby uniknąć niespodzianki odpłynięcia. Woda zaczyna powoli opadać.
W chacie robi się ciepło i błogo. Wołodia zrobił na kolację jajecznicę z cebulą. Do tego smażone lipienie. Aleksander jak przystało na komandora wyciąga jedna z ostatnich butelek. Zostało jeszcze dwa dni do końca, jeżeli helikopter przyleci o czasie….Ten towar należy wydzielać z rozsądkiem, ( choć musze się przyznać, że nie było go wcale mało)
Jak niewiele brakuje do szczęścia? Zrobiło się bardzo gorąco. Wszyscy siedzimy w samych majtkach a za oknem nieprzerwanie pada deszcz. Nie mogę wytrzymać z gorąca. Wychodzę na zewnątrz. W pewnej chwili zdaje sobie sprawę jak mały jest człowiek wobec tej całej przyrody. Jak inne wydaje się życie tam na północy? Jak innymi kryteriami kierują się ludzie? Nie ma tej całej pogoni za wszystkim. Ludzie są może mniej zamożniejsi, ale chyba szczęśliwsi.
Zapadamy w błogi sen. Słychać pochrapywania……
Rano budzą nas ostre promyki słońca wypogadza się. Pełni werwy susi. Schodzimy do łódek. Jura obmiata izbę. Odpływamy
Decydujemy, że zatrzymamy się w miejscu połączenia dwóch nurtów obmywających wyspę. Nie mylę się, miejsce jest super. Mamy branie za braniem. Po przerzuceniu około 30 czterdziestaków płyniemy dalej. Rzeka staje się coraz szersza i głębsza. Rzekę okalają góry. Na których widać gdzieniegdzie śnieg.
Nie radzę sobie z muchówką, mam problemy poprowadzić muchy w 3 metrowej wodzie. Sasza cały czas namawia mnie na spinning. Decyduje się wreszcie. Na rezultaty nie trzeba czekać długo. Łowimy na prostym głębokim odcinku rzeki. Wtem czuje potężne uderzenie w prowadzoną powoli obrotówkę. Ryba wyciąga kilka metrów żyłki. Hamulec gra przyjemną muzyczkę. Trudno jest mi oderwać rybę od dna. Silny nurt jest sprzymierzeńcem ryby. Po kilku minutach widzę go w calej okazałości. Ma ogromną płetwę grzbietową ,to samiec. Już wiem, że to mój największy, szkoda tylko, że nie na muchę. Doholowuje go do ręki. Nagle widzę jak gwałtownie robi zwrot nie jest przyzwyczajony do ludzi, gwałtownie odjeżdża, muruje w głębinie. Po pewnym czasie lipień wykłada się strosząc wszystkie płetwy, jest dosłownie cały czarny.
Nawet Sasza zamiera w bezruchu. Z trudem obejmuje rybę w karku ma około dwóch kilogramów. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 54 cm. Łowię dalej, dwie minuty póżniej znowu gwałtowne branie. Sytuacja powtarza się ryba muruje. Też samiec tylko trochę mniejszy 52 cm.
100m poniżej odławiam następnego 52 cm i następnego 52cm. Później w czasie patroszenia zauważam. Ze dwa największe mają w żołądkach myszy………
Zaczynamy szukać powoli miejsca na obóz jest to o tyle trudne, że trzeba znaleźć miejsce płaskie o dużej powierzchni. Przecież jutro już będzie koniec przylatuje helikopter. Zaczyna powoli się ściemniać a tu ciągle nie możemy namierzyć przyszłego lądowiska. Teren jest górzysty sytuacja staje się nerwowa….
Jest. Wreszcie znajdujemy coś, co może pasować. Jednak trzeba będzie wyciąć kilka drzew.