Drugi dzień
Pomimo ciężkiej nocy jestem bardzo rześki budzi mnie zapach robionego śniadania przez Saszę. A cóż dzisiaj mamy? Tzw. paproszki: smażone wątróbki z lipienia z rybim tłuszczem – palce lizać niestety u nas na takie nie można sobie pozwolić.
Postanawiam, że będę łowił w górze rzeki. Wołodia widział tam wysoką skałe a pod nią kipiel. Nie bardzo tam mogli dojść, bo łowią tylko w woderach. Postanawiam to sprawdzić. Moje przypuszczenia sprawdzają się ryb jest naprawdę dużo każde przepuszczenie kończy się braniem Ile ich złowiłem 30 może 40. .
Niestety nie są duże „ledwie czterdziestaki” postanawiam kończyć. Droga powrotna jest koszmarna brzeg jest bagnisty zapadam się prawie do pasa wreszcie wchodzę do lasu. Nie wierzę własnym oczom.. Prawdziwki i to, jakie jeden z nich ma średnice 38 cm, niesamowite. Zabiorę je na kolacje. Biorę tylko same kapelusze po pięciu min mam cała reklamówkę. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem.
Dzień trzeci
Spływamy niżej. Pontony są dużo bardziej solidniejsze niż w zeszłym roku. Aleksander ustala porządek, kto, za kim. Każdy ma się widzieć.
Decydujemy z Saszą, że będziemy, że będziemy łowić spływając i zatrzymując się w ciekawszych miejscach. Więcej jest wtedy możliwości spenetrowania rzeki. Łowimy głównie w zakolach. Nie jest to wyraźnie mój dzień. Sasza łowi jednego za drugim ja tylko czasami…. co dziesięć minut. Namawia mnie abym łowił na spinning. Pada deszcz i tak już będzie przez następne piec dni…………
Dopływamy wreszcie do miejsca, w którym bystrz przechodzi w głęboką plan.
W głębokiej wodzie zauważam pojedyncze głazy woda przybiera…
Niedobrze, brania stają się nieregularne. Podejmuję ryzyko, chcę dojść w pobliże zatopionych głazów nurt jest dosyć silny a woda bardzo głęboka. Postanawiam użyć moich czerwonych much. Nie mylę się, zaczynają się brania i to niezłych lipieni takich pod 50 cm, ale niestety na pięcdzisiątaka jeszcze przyjdzie mi poczekać.
Dno jest już trochę inne więcej drobnego żwiru pojawia się piasek. Powinien pojawić się łosoś. Dopływają pozostali. Postanawiamy, że po drugiej stronie rzeki zbudujemy obóz. Trzeba kończyć łowienie czekają obowiązki. Mi przypada zaszczyt rozpalenia ogniska. Staram się wyjść z honorem, choć wszystko w około jest mokre. Do pomocy przychodzi mi brzozowa kora. Wierzcie mi nie ma lepszej rozpałki.
Kolacja, rozmowy, powoli zapada wieczór. Wtem krzyk Fiodora: Wilk, Wilk. Aleksander bierze strzelbę rani go,. Jednak wilk ucieka. Śrut był za drobny W nocy pełnimy wartę tak na wszelki wypadek. Z reguły wilki nie podchodzą samotnie……… W oddali słychać skowyt a więc są……Krążą