O powrocie na Ural zacząłem myśleć już dwa tygodnie po przybyciu z pierwszej wyprawy. O trudach, zimnie, śniegu w namiocie, kąpieli w lodowatej rzece, dzieleniu chleba, czekaniu pięć dni na helikopter… Szybko zapomniałem. W głowie miałem tylko jedno: że przecież muszę tam wrócić żeby złowić lipienia ponad 50 cm a tak niewiele zabrakło……..
Zadzwonił Czarek, który zajmuje się turystyka wędkarską i prowadzi firmę Tajga. Padło pytanie czy jadę? Cóż miałem odpowiedzieć jak to, że oczywiście.
Wiedziałem też że zgoda mogła być przedwczesna, ponieważ czekała mnie jeszcze ciężka rozmowa z żoną. Zaawansowana ciąża- 6 miesiąc.. Trzeba było ostro pokombinować jak jej to powiedzieć.
Od samego początku wszystko nie szło tak jak powinno. Najpierw ustalenie daty wyjazdu a potem dzień przed wyjazdem, niespodziewany telefon Czarka. Poważne problemy w domu, a także śmierć jego przyjaciela Andrzeja Pukackiego, który opiekował się zwykle jego domem w czasie jego nieobecności. Wszystko to powoduje, że Czarek nie jedzie. Muszę podjąć trudną decyzję: czy jechać sam? Przecież to ponad 4000 km. Zdany tylko na siebie, przesiadki.
Rosja to niestety nie Polska. Na zastanowienie miałem tylko jedną noc…….Co było dalej chyba się domyślacie? Jadę i muszę sobie poradzić….
Podróż do Moskwy odbyła się bez problemów tylko trochę smutno. Bo dla tych, co nie wiedzą kilka szczegółów. Po przejechaniu granicy białoruskiej a wierzcie jest to trochę nerwów, wtyczka wychodzi z…..I czuje się błogość. Niestety samotni podróżnicy muszą uważać w pociągu ( dobra rada). W Moskwie pierwszy stres, Rosjanin, który miał po mnie wyjechać jakoś się nie pokazuje, a miał mnie przewieźć na drugi dworzec i przekazać bilety.
I tu rada dla wszystkich. Zanim udacie się do jakiegoś kraju upewnijcie się czy działa w nim wasz telefon. Mój miał działać, ale okazało się, że można wysyłać tylko Sms. Dzięki spotkanym Polakom, którzy użyczyli mi telefonu dodzwaniam się do Siergieja. Już jedzie pomyliły mu się godziny.
Z biletami w ręku czekam na mój pociąg. Nigdy takiego nie widziałem ma chyba z 60 wagonów. Siergiej zgodnie z zaleceniami Czarka zarezerwował mi wagon blisko rosyjskiego Warsu. W czasie podróży będę miał 3 ciepłe posiłki praktycznie za minimalna dopłatą.
Może cos o pociągu. Tu możemy się naprawdę uczyć. Czyściutko wszyscy chodzą w kapciach. Dobra rada dla wszystkich podróżujących, musicie mieć specjalny ubiór podróżny. W wagonach jest około 30 stopni ciepła a okna się nie otwierają. Jak się dowiedziałem jest to pociąg zimowy, więc po co miały by się otwierać. Rosjanie tak lubią i trzeba się do tego przyzwyczaić.
Po ponad 30 godz. podróży dojeżdżam do Sosnogorska. Przez okno widzę moich rosyjskich przyjaciół. Aleksandra i Jurę, znanego lekarza z ST Petersburga. Później po bliższym poznaniu dowiaduje się, że nazywa się Rutkowski. Jego rodzina została zesłana po powstaniu styczniowym na północ i nigdy już do kraju nie wróciła. Opowiadał jak trudno mu było żyć, bo zawsze uważał się za Polaka. Naprawdę rzadko spotyka się takich ludzi……
Następnego dnia o świcie pobudka. Nie było łatwo, bo spotkania z przyjaciółmi a w dodatku z Rosjanami po długiej nieobecności do łatwych nie należą…….
Docieramy na płytę „lotniska” a właściwie na kwadrat asfaltu o wymiarach 50 x 50 m.
Szybki załadunek i nasz mig 9 wznosi się w powietrze. Wiem, że będziemy łowić w rzece o nazwie Wangier-ju.
Dziwna nazwa, nawet pochodzący z tego regionu rodowici Rosjanie nie wiedza, co ona znaczy. Wiem też, że będziemy łowić dużo niżej niż w zeszłym roku, dużo bliżej do Peczory. Jednej z największych rzek łososiowych Europy. A wiec dużo większa szansa na łososia. Moi przyjaciele mówią też o ogromnych lipieniach, które dochodzą do masy 2 kg!! I mogą się trafić takie do 60 cm. Poczułem dziwny dreszcz. Po godzinie lotu ładujemy na dużej rzecznej wyspie.
Rzeka jest podobna nieco do Dunajca tylko dwa razy szersza Dno kamieniste, gdzieniegdzie duże głazy. Otaczają ją z dwóch stron wzgórza Uralu.
niezbyt wysokiego w tych okolicach. Oceniamy je na około 1000 m. Łososia trzeba będzie poszukać trochę niżej.
Budujemy obóz, Sasza wciąga na prowizoryczny maszt flagę republiki Komi.
Obiecuje sobie, że gdy tu jeszcze kiedyś powrócę będzie też polska. Godzina jeszcze młoda, zakładam szybko neopreny, robię sprzęt i biegnę nad rzekę. Mijam właśnie Saszę, który wraca wlaśnie z małego rozpoznania. Lipienie są i to takie „normalne” około 45 cm. Jest ich około 6. A przecież nie było go tylko 20 min.